Karibu Kenya na Tanzania, Udało się:)
Przez ostatni tydzień przeżyłem mnóstwo szczytów. Naprawdę, nie mogę teraz o tym pisać, bo powieniem robić sto innych rzeczy… ale bywało grubo!
Od szczytu cierpliwości, po szczyt pokory, przez szczyt niedowierzania, szczyt smutku, szczyt posiadania szczęścia, szczyt zmęczenia…
Parę ostatnich dni było naprawdę jakby z innej rzeczywistości. Co muszę powiedzieć – przeżyłem również szczyt pozytywnego zaskoczenia. Dzisiaj załatwiając jeszcze pieniądze w Urzędzie miasta napotkałem fantastycznych urzędników. Życzę wszystkim, żeby właśnie z takimi musieli załatwiać swoje sprawy. Ci państwo od wczoraj stanęli na głowie i przeskoczyli wszelkie granice biurokracji, żeby pomóc mi i zdobyć pieniądze jeszcze dzisiaj. I nie dość, że w obydwu urzędach było miło i efektywnie, to jeszcze pani w kasie okazała się równie przesympatyczna, dostała nasz kalendarzyk i o mało co nie umówiła się ze mną na kawę. Dziękuję wszystkim Państwu, którzy mi dzisiaj pomogliście. Nie będę wymieniał nazwisk, bo niestety nie wszystkie nawet znam. Dziękuję.
Do tego Ubojnia Drobiu „Piórkowscy” dziś również okazała się bardzo przyjazna do załatwiania spraw. Tam również dziękuję za pomoc i przyjemną atmosferę. Wszechświat chyba rzeczywiście nam sprzyja jak pisała Motyl.
Wyobraźcie sobie, że nie tylko my mamy takie niestworzone pomysły – jedna z pań w ubojni powiedziała, że jej córka w prezencie wymyśliła sobie podróż w Himalaje! Mało tego! Ta pani chce jechać z nią!:) Zaliczki już wpłacone… Niesamowicie! I.. no cóż.. ja też chce:D
Z tego miejsca do Pani z ubojni – do odważnych świat należy, trzeba jechać jak jest możliwość i się nie zastanawiać, no i przecież, samej córki Pani nie puści!:) Trzymam kciuki tak mocno jak cała Państwa firma pokazała mi dzisiaj (właściwie już wczoraj), że trzyma kciuki za mnie i naszą ekipę.
Ale najgorsze… że nie zdążyłem powtórzyć suahili! I co teraz będzie? Przecież miałem przehandlować wszystkie blondynki (albo prawie blondynki) z naszej ekipy na żyrafę!
hmm… pies – mbwa, hipopotam – kiboko, lew – simba, ptak – ndege (albo przynajmniej jakoś podobnie:))… ale jak do Jasnej Anielki była żyrafa? Wszystkie plany na nic…
Większość z was zażyczyła sobie kamienia z Afryki:) przywiozę ile będę mógł, i ile zmieści mi się do plecaka, żeby nie płacić na lotnisku za nadbagaż! Piasek z pustyni może być ciężej załatwić (jedno z zamówień), ponieważ ze wszystkich możliwych ukształtowań terenu i środowiska, chyba tylko na pustyni nie będziemy:) ale jak tylko znajdę coś w zastępstwie.. przywiozę na pewno:)
Mam też zamówienie na dwutygodniowego guźca… Tzn hmm on musiałby się rodzić jakoś zaraz po naszym przyjeździe więc może uda mi się znaleźć jakąś Panią Guźcową, która właśnie jest przy nadziei, która zechce oddać guźciątko do Polski:) Może chociaż da mu zrobić zdjęcie:) Będzie ci musiało jakoś wystarczyć Puf:)
Ba! mało tego! Wszyscy życzą sobie, żeby kamień im przywieźć, a jeszcze jedno (kolejne, specjalne) zamówienie jest takie, że jeden z kamieni, to mam tam zawieźć i mieć zawsze przy sobie! o! To bieszczadzko-anielski kamień na szczęście i z aniołem i na pewno pomoże! Już leży spakowany do zabrania! Dziękuję Gaworzynka:*
Mam też dwa zamówienia na szczyt – mam krzyknąć „Szymon to fajny gość” (pozdrawiam kuzyna;)) i zostawić coś na górze, co Magda M. sobie w przyszłym roku (albo jakoś chwile później) odbierze. Mam nadzieję Magda, że znajdziesz, narysuje najwyżej jakąś mapę:D No i dzięki za ratunek w postaci sprzętu. Będę musiał coprawda spać w spiworze „Woman” ale może nie rozchoruje się… w sensie, no.. od zimna 😛 Dzięki wielkie!
Dziękuje wam wszystkim:) Ja również odbieram dzisiaj smsy i wiadomości na szczęście:) I za metry i za wsparcie i wszystko. Dziękuje Mamie, że mnie urodziła, bo inaczej nie mógłbym jechać teraz do Afryki (nie bez powodu – to dosłowny cytat z mamy „nie po to Cię rodziłam, żebyś teraz gdzieś w Afryce zginął”) no i w ogóle reszcie rodziny (Tacie, Karolinie i Caro, bo on też się biedaczyna stresuje), która przeżyła zbieranie funduszy, szczepienia, zakupy… no, a przede wszystkim pakowanko:D
Ja również muszę życzyć z tego miejsca powodzenia – ja przeżywam podróż i wszystko co z nią związane, ale mój Hufiec przeżywa właśnie Święto Chorągwi Łódzkiej, którego jesteśmy w tym roku organizatorami. Ogromna impreza, ogromnie dużo pracy, mnóstwo potrzebnych ludzi, spraw do załatwienia na już. Kochani! Trzymam za was kciuki, nie będzie mnie z wami fizycznie, ale myślę o was bardzo mocno, tak samo jak wy myślicie o mnie i wyprawie. W tym czasie i ja i wy przekroczymy nasze granice.
Marta trzymam kciuki! Wiem jak dużo Cię to kosztuje. Zuza pilnuj biura! Gaworzynka pilnuj Zuzy! Wszyscy natychmiast zanoszą zdjęcia do Froty, bo biedna potrzebuje ich na tydzień temu! Wszyscy biegiem marsz na próbe Teatru Ognia, jesteście tam niezbędni, bo kto te bale przetarga?! Został właściwie tydzień do imprezy, więc pełna mobilizacja! Jestem z wami, tak jak Wy wszyscy jesteście ze mną.
Osobne podziękowania należną się Filipowi. Bez wsparcia mogłoby nic z wyprawy nie być. Tymczasem okazuje się, że mamy nawet jakieś zaplecze finansowe, które pozwala nam bez obaw jechać. Filip, do tej pory żałuję, i ja i cała ekipa, że nie możesz jechać z nami. Kiedy zaczynaliśmy przygotowania do projektu, bardzo mocno na to liczyłem, że zdobędę ten szczyt właśnie z Tobą. To fantastyczne, że mimo, że jednak nie jedziesz zechciałeś nam pomóc, wstawiłeś się za nami, pilnowałeś naszych spraw. Dziękuję. I cóż… wierzę, że i ty kiedyś staniesz na Kilimanjaro.
Jasiek… dziękuje. KOwiec i PRowiec bez którego nie byłoby pewnie tak łatwo. Jaśku, od początku miałeś nie jechać, a czasami było tak, że robiłeś więcej niż członkowie wyprawy. Bez żadnych próśb zakładałeś konta, aktualizowałeś blogi, pisałeś posty, robiłeś kalendarzyki, plakaty, banery, pisałeś maile (również te po angielsku)… Dziękuję. W zasadzie, mimo, że nie jedziesz, bez zastanowienia mogę Cię nazwać członkiem naszej ekipy. I pominąwszy pracę którą włożyłeś w projekt, dziękuję za wszystko w czym pomogłeś mi osobiście. Na pewno nie byłbym w tym miejscu gdyby nie ty. Bywało ciężko i wiele razy sam nie dałbym rady. Wiem, że parę razy i Tobie, nic nie winnemu się dostało, bo akurat napatoczyłeś się na moje nerwy. A mimo to zawsze jesteś. Dziękuję. Zawsze, na każde zawołanie i na każdą prośbę, od zdanej sesji, poprzez banalne wyjaśnienie trudnych słów i skrótów z którymi trzeba było walczyć realizując nasz projekt, udzielanie wywiadów do gazety i radia, aż do pożegnania nas jutro/dzisiaj na lotnisku jadąc prosto z Poznania. Dziękuję.
I ostatnie parę słów do lidera naszej wyprawy. Motyl, będzie pewnie jeszcze mnóstwo okazji, żeby o tym rozmawiać i wrześniowy wyjazd i wszystkie mrożone kawy, ale już teraz chcę powiedzieć dziękuję. Generalnie całej ekipie, bo wytrwała, walczyła do końca, bo w pewnym momencie zaufaliśmy wszyscy intuicji i podjęliśmy kilka nierozsądnych decyzji. Ale Motyl, bez Twojego zaparcia i skuteczności w dążeniu do celu prawdopodobnie nie wiele byśmy zdziałali. Jesteś ogniwem, które nas wszystkich łączy i pcha do przodu. To na pewno nie proste być liderem grupy pięciu liderów, to nie proste, kiedy nikt nie trzyma ustalonych terminów, kiedy nie ma zasięgu na końcu świata, ani innych możliwości komunikacji. Wiele razy widziałem jak dużo zdrowia i wysiłku Cię to kosztuję i o ile więcej kosztuje Cię, żeby nam tego nie pokazać. Swoich wątpliwości, swoich obaw, będąc dla nas oparciem i fundamentem. Dziękuję, że po raz kolejny mogę z Tobą współpracować. Uczę się do Ciebie tak niesamowicie dużo. Podziwiam Twoje dążenie do celu i wytrwałość, których zawsze było mi we mnie zbyt mało. To tylko słowem wstępu, bo już 4 rano się zbliża, a mógłbym pisać tak długo jak trwały przygotowania wyprawy. Dziękuje, że jesteś i tak jak obiecałaś kiedyś, nie dajesz o sobie zapomnieć.
A do wszystkich taka przestroga… uważajcie do kogo dosiadacie się w autobusach, nawet jeżeli miałoby to być ostatnie wolne miejsce w całym dwupiętrowym gigabusie! … nigdy nie wiecie, czy ta osoba nie zagna was później na koniec świata tylko po to, żeby przy wielkim wysiłku i w opłakanych warunkach wejść na jakąś cholerną górę, w zasadzie tylko po to, żeby z niej zejść! Strzeżcie się!
„Tak mocno wierzysz, tak mocno wierzę…”
Johnek