Kurczak, cola, radość i łzy

30 września, 2009

Cztery słowa, które prawdopodobnie nie charakteryzują w pełni tej wyprawy, ale na pewno były jej istotnymi punktami.

I tak właśnie kurczak dał nam mnóstwo powodów do tego, by o nim opowiadać, zaczynając od tego, że próbując go zjeść należało przejść przez całe Nairobi, co przy tamtejszym ruchu samochodowym i wszędobylskich nagabujących nas do kupienia safari Murzynów wcale nie było takie proste. A kiedy już do baru/restauracji udało się dotrzeć to okazywało się, że ocena, czy mięso na talerzu rzeczywiście jest kurczakiem, może być nieco ciężka. Kurczak będący głównym elementem naszej afrykańskiej przygody – kiedy było można gościł na naszym talerzu – znalazł też swoje miejsce w naszym Kilimanjarowym prowiancie, więc idąc żwawo pod górę i głodniejąc, mogliśmy myśleć o kurczaku, który  zawsze był przygotowany i można go było ze sreberka wyciągnąć wiedząc równocześnie, że w kolejnej bazie na naszej drodze dostaniemy do jedzenia coś o wiele bardziej wymyślnego 😛 Brawa dla kurczaka 😀

Cola… cóż tutaj dużo mówić, zmonopolizowała chyba całą Kenię i Tanzanię, od barów przydrożnych na prawie asfaltowej trasie z Nairobi do Arushy, do nazwy jednej z dróg prowadzących na Kili. A my tej coli wypilismy na pewno duuuuużo litrów. I nie dość, że służyła nam za napój orzeźwiający, to była także wyznacznikiem cen. Mam na myśli, że jadąc w kolejne miejsce naszej wyprawy porównywaliśmy ceny tegoż trunku, co pozwalało nam stwierdzić czy w danym miejscu jest tanio czy drogo i czy nikt na cenach nie chce nam obrobić tyłków. 😛 

Była radość 🙂 i była to radość ogromna 🙂 Zarówno z tego, że udało nam się tam w ogóle dotrzeć jak i z tego, że weszliśmy na Kilimanjaro, z tego że  spotykaliśmy samych fajnych ludzi, z tego że idąc po ulicy tanzańskiego miasta weszliśmy przypadkowo do kościoła, by znależć tam przepięknie śpiewający chór gospelowy grupy ok 50 Murzynów, z tego że moglismy przeżywać chwile jedyne w swoim rodzaju i prawdopodobnie jedyne takie w naszym życium, z tego że byliśmy na safari i oglądaliśmy widoki oraz zwierzęta czy chociażby z tego, że udawało nam się przejść przez miasto i nadal żyć 😛 Po prostu prawie all the time cieszyliśmy się jak dzieci.

I wreszcie łzy –  a i tych było mnóstwo. Towarzyszyły wielu chwilom wzruszeń i radości, ale także chwilom wielkiego bólu, zawodu czy bezsilności. Na szczęście tych ostatnich było mało, a tych pierwszych strasznie dużo. Nawet sobie nie wyobrażam jak wiele naszych łez skropiło zbocze Kili. Może pamiętacie jeden z moich wcześniejszych wpisów o łzach – cóż, na szczycie zapłakać z radości nie mogłem, ale swoje przeżyłem, nikt mi tego nie odbierze i jestem szczęśliwy, że tam byłem i spełniłem marzenie. Szczęśliwy, że wszyscy spełniliśmy swoje marzenie, a dwójka z nas mogła wejść pod tą słynną tabliczkę 😛

Realizujcie marzenia, bo warto – znajdźcie swoje Kili, swojego „kurczaka” i „cole”, swoją dozę radości i łez 🙂 powodzenia 😀

To mówiłem do Was ja – Zbyniu 🙂


Spotkanie podsumowujące

29 września, 2009

Mamy zaszczyt zaprosić Was na spotkanie podsumowujące projekt „Przekroczyć Granice”.

Spotkanie odbędzie się w dwóch terminach do wyboru:

-10 października, godzina 16, Szkoła Podstawowa nr 37 na ulicy Szpitalnej 9/11 w Łodzi

-11 października, godzina 16, hufiec Skierniewice na ulicy Kościuszki 2B.

 

Harmonogram spotkania:

1. Rozpoczęcie spotkania – prezentacja wprowadzająca w tematykę spotkania

2. Krótka historia projektu „Przekroczyć Granice”

3. Podziękowania dla sponsorów projektu 

4. Wyprawa na Kilimandżaro (prezentacja zdjęć, opowieści o zdobyciu szczytu)

5. Wręczenie certyfikatów włascicielom metrów naszej wędrówki na Kilimandżaro

6. Nie tylko Kilimandżaro – opowieści o Afryce (Safari, wioska masajska, skauci – prezentacja zdjęć, filmów, wspomnień uczestników wyprawy)

7. Podsumowanie spotkania

 

Zapraszamy!

 

 


Cytat na dziś

29 września, 2009

„Człowiek powinnien wybierać swój los, a nie zadowalać się tym, co dostaje.”

Paulo Coelho


Ach!

28 września, 2009

Od naszego powrotu co prawda minęło już trochę czasu, dla co niektórych zaczął się nawet nowy rok akademicki, my jednak nadal żyjemy tym co spotkało nas jakieś trzy tygodnie temu.  Nadal jest w nas mnóstwo emocji, wspomnień, nowych postanowień, marzeń i przemyśleń. Ja osobiście do tej pory nie mogę uwierzyć w to gdzie byłam, co widziałam, kogo spotkałam i co udało mi się przeżyć. A rzeczy do przeżywania było naprawdę wiele.

Po pierwsze i najważniejsze – Kilimanjaro. Moje własne (co prawda trochę niższe od tego prawdziwego), ale moje. Szczyt, który pozwolił mi zrealizować swoje wielkie marzenie, uwierzyć w siebie, a co najważniejsze pokazał, że warto marzyć i że nie ma rzeczy niemożliwych. Góra która dostarczyła mnóstwo emocji – wzruszeń, radości i uniesień. To właśnie tam łzy kapały mi z oczu na sam widok polskiej flagi zaczepionej w plecaku naszego przewodnika, to właśnie podczas powrotu ze szczytu płakałam jak małe dziecko. Jak by nie patrzeć te pięć dni wspinaczki nie były one tylko dniami wspinaczki, były po prostu przygodą mojego życia.

Po drugie – ludzie. Ci z którymi tam byłam oraz ci, których tam spotkałam. Kenijczycy, Tanzańczycy, Anglicy, Polacy, Arabowie oraz mieszkańcy wioski masajskiej. Każdy inny, a zarazem każdy niesamowicie życzliwy, przyjazny i sympatyczny, a co najważniejsze wnoszący coś nowego do mojego życia.

Po trzecie – safari. Safari, które okazało się moim wielkim marzeniem, o którym nie wiedziałam aż do momentu zrealizowania go. Te wszystkie zwierzęta, wschody i zachody słońca, przyroda… Wszystko to było czymś na tyle niesamowitym, że do tej pory nie mogę uwierzyć w to, że byłam w samym sercu afryki!

Na ten moment nie potrafię chyba znaleźć więcej słów niż „ach!” na opisanie tego co jeszcze paręnaście dni temu było na wyciągnięcie ręki. Nadal oswajam się z myślą, że tam byłam, że to przeżyłam, że po prostu nam się udało! A jeśli nam tak – to i każdemu innemu! 🙂

Magda


So far so good…

15 września, 2009

Wróciliśmy. Mijają godziny, dni, ale wciąż trudno znaleźć słowa, by to wszystko opisać. Być może już nigdy ich nie znajdziemy. W głowie chaos, tysiące nowych planów, myśli, refleksji. Tysiące postanowień, ale i pytań, czy starczy na wszystko czasu, czy starczy odwagi?

Pokochałam Afrykę. Ten świat, ludzi, atmosferę, podejście do życia. Już dziś wiem, że chce, że muszę tam wrócić. Że Afryka jeszcze bardziej niż przed wyjazdem pojawiać się będzie w moich snach, nie odstępując mnie na krok. Chcę wrócić, lecz nie jako turysta. Chcę stać się jednym z tych ludzi, żyć z nimi, wierzyć w to, co wierzą, robić to, co robią. Nie zastanawiać się czy to bezpieczne, czy wzięłam tabletki, czy różnice kulturowe nie są zbyt duże… Nie są. Owe różnice, podobnie jak granica, jest w nas. Chcę wrócić do Afryki, wniknąć w nią, pomóc, poznać, być.

Jestem szczęśliwa. Byłam tam szczęśliwa każdego dnia, choć każdego dnia inaczej. Prawdziwe szczęście, którego wymiar wykracza daleko poza zwykłą radość i wzruszenie , czułam przede wszystkim wśród dzieci. Tych w szkołach, w mieście, w wiosce masajskiej. To dzieci były najbardziej autentyczne, nieskażone jeszcze stereotypowym podejściem do białego jako bogacza.

Choć i wśród dorosłych zdażali się tacy, od których uczyłam się życia każdego dnia. Chociażby nasi przewodnicy, ludzie dzięki którym weszliśmy na szczyt. Cała droga na Kilimanjaro była jednym wielkim marzeniem. Nie było łatwo. Ale może dlatego właśnie było wspaniale. Każdy dzień, każda chwila wiodła nas wyżej, dalej, głębiej. Wyżej w górę i głębiej w nas samych. A sam szczyt… Nie istnieją słowa, które opiszą te emocje, łzy, poczucie szczęścia, satysfakcji, pomieszane z trudnościami z oddychaniem, stresem, nieziemskim wręcz zmęczeniem. Zdobyliśmy szczyt. Szczyt naszych marzeń, możliwości. Szczyt Kilimanjaro.

I nie udałoby się bez Was. Bez tych, którzy nas wspierają, ale i bez Was – twórców projektu Przekroczyć Granice.

 

dziękuję Wam za to.

Dziękuję za obecność, za umiejętność śmiania się z siebie, ale i za wsparcie. Za poczucie bezpieczeństwa, radość, spontaniczność. Za łzy, zrozumienie, gotowość poznawania świata. Za to, że byliście tam ze mną i ja mogłam być z Wami. Dziękuję za przygode mojego życia, za zrealizowane marzenie i tysiące planów na kolejne. Dziękuję za zaufanie. Za to, że jesteście po prostu.

A.


Podróż nigdy się nie kończy

13 września, 2009

Nasi podróżnicy wylądowali dziś o 13.10 w Warszawie – z lekkim opóźnieniem, ale żywi, zdrowi i szczęśliwi. Czekamy na zdjęcia i opowieści 🙂


Pożegnanie z Afryką

12 września, 2009

Ostatni dzień w Afryce spędzamy na kupowaniu pamiątek, książek, zwiedzaniu sklepów, na które wcześniej nie starczyło nam czasu. Niełatwo przyjdzie nam wyjechać stąd, wrócić do świata pełnego białych ludzi, świata innej kultury, zwyczajów. Każdy z nas opuści to miejsce z innymi wrażeniami, ale z pewnością pełen nowych marzeń, przemyśleń, postanowień. Jak to zwykle bywa, realizacja jednego marzenia pociąga za sobą tysiące kolejnych, nowych planów. Zwiedziliśmy niewielki odcinek Afryki, a przed nami jeszcze cały świat… Przed nami, przed Wami, przed wszystkimi, którzy nie boją się przekraczać granic.

Do zobaczenia jutro na lotnisku, dworcu, w domu, Internecie… Gdziekolwiek, ale z pewnością w Polsce.
My


Przedostatni dzień w Afryce

11 września, 2009

Mimo że jesteśmy tu już prawie trzy tygodnie, Afryka zaskakuje nas każdego dnia na nowo. Dziś zdecydowanie wygrywa matatu – bus jeżdżący po Nairobi. Podróżowanie nim w dzień to wyczyn, ale podróżowanie nim wieczorem… To już prawdziwy hardcore. Murzyni jadący w drzwiach, składający tysiące propozycji i muzyka, o której napisać, że jest głośna, to jakby nie napisać nic… Do tego dyskotekowe światła, telewizor droższy niż bus z pasażerami razem wzięty i impreza gotowa!

Z innych ciekawych zdarzeń: postanowiliśmy zjeść dziś obiad w centrum handlowym, analogicznym do łódzkiej galerii. Stoliki na środku, dużo sklepów z jedzeniem wokół. Różnica polega na tym, że zanim zdążyliśmy usiąść, przed nami wyrosło kilka Murzynów, zasypując nas menu i przekonując, że to właśnie oni sprzedają najlepsze jedzenie…

Oprócz poznawania kenijskiej kultury mieliśmy też okazję zwiedzić tutejsze szkoły, a także uczestniczyć w dwóch spotkaniach skautowych, które w gruncie rzeczy nie mają nic wspólnego z naszymi zbiórkami… Mimo to dużo było w nich zabawy i radości (nasz kolega Josh jest doskonałym liderem :))

Gdyby ktoś był zainteresowany i akurat przejeżdżał obok lotniska – lądujemy w niedzielę o 12:40 na Okęciu 🙂

Pozdrawiamy 🙂
My


Z wizytą u Roberta Baden-Powella

10 września, 2009

Kolejny dzień upłynął nam skautowo. Dzięki naszemu przyjacielowi – Joshowi – dotarliśmy do grobu Baden-Powella oraz domu, w którym mieszkał. Zapewne nie zaskoczy Was informacja, że oba miejsca wywołały w nas sporo wzruszenia. To niesamowite być tutaj, w Kenii, tak blisko twórcy skautingu. To przez niego, a właściwie dzięki niemu, jesteśmy w tej chwili tu, gdzie jesteśmy. To skauting dał nam siłę, wiarę i przyjaciół, z którymi bez wahania możemy realizować marzenia. Nawet ciężka i długa podróż daladala nie zniszczyła w nas wspomnień tego miejsca, tego dnia.

A przed nami jeszcze wieczór… który ostatecznie okazuje się tutaj jednym z najciekawszych momentów. Wczoraj znów spędziliśmy w hotelowej restauracji parę godzin, rozmawiając z mieszkańcami Seszeli i Dubaju… Na początku nie było łatwo, ale ostatecznie otrzymaliśmy całkiem ciekawą propozycję, i to nie tylko natury towarzyskiej. Nareszcie! Co z tego będzie, jeszcze zobaczymy, tymczasem rozkoszujemy się ostatnimi dniami w Afryce. Jutro wyruszamy do afrykańskiej szkoły i na spotkanie prawdziwych, kenijskich skautów!

Do usłyszenia!
My


U kenijskich skautów

9 września, 2009

Dzisiejszy dzień upłynął nam na skautowych działaniach. Dzięki Joshowi trafiliśmy do kenijskiej Głównej Kwatery, która niewiele ma wspólnego z naszym budynkiem na Konopnickiej. Kenijscy skauci mogą poszczycić się całym skautowym ośrodkiem, pełnym miejsca i sprzętu nie tylko dla szefów, ale i zwykłych harcerzy. Wciąż coś się tam dzieje, trwają też przygotowania do Moot 2010, który będzie miał miejsce właśnie w Kenii. Trafiliśmy nawet na spotkanie szefów kontyngentów na tenże zlot. Oprócz skautów spotkaliśmy sporo małp i psów, równie bardzo zainteresowanych naszą obecnością.

Nasza wędrówka skautowa skończyła się w skautowym sklepie w budynku, nazywanym tu domem Baden-Powella. Do jego prawdziwego domu jedziemy jednak jutro. Z Joshem możemy bez wahania skorzystać z komunikacji miejskiej, co pozytywnie wpływa na nasz budżet. To dobrze, gdyż jeszcze dziś rano zmieniliśmy hotel na odrobinę droższy – Kipepeo. Droższy, ale za to pozbawiony robali. Zgodnie z sugestią towarzyszy powiem to otwarcie – pozbawiony karaluchów. Za to wyposażony w sejf, ciepłą wodę, ręczniki dla każdego i Cartoon Network 🙂

Wieczór znów planujemy spędzić w hotelowej restauracji. To bezpieczniejsze, niż chodzenie po ulicach, a przyspaża równie wiele przygód… Wczoraj na przykład mieliśmy okazję poznać kolejnego Murzyna, który spędził z nami sporo czasu ryzykując kłótnię ze swoją dziewczyną. Nawet zapewnienia Johna przez telefon, że nie musi być o nas zazdrosna, mogły okazać się niewystarczające. Nasz nowy kolega wykazał duże zainteresowanie naszym krajem, oferował też szeroką pomoc w różnych dziedzinach, szczególnie towarzyskich. Z niecierpliwością czekamy na kolejny wieczór i jutrzejszą podróż do Paxtu.

Pozdrawiamy jak zawsze ciepło 🙂
My